top of page
Paweł Zołoteńki o Władysławie Stasiaku

Wchodziliśmy w dorosłe życie w tym samym momencie. Strajki studenckie, manifestacje, potem wybory czerwcowe i radość z odzyskanej wolności. Mieliśmy poczucie, że coś się zmieniło – że Polska stała się naszym państwem, a nie państwem partyjnych aparatczyków i Służby Bezpieczeństwa. Nikt z nas nie myślał o pracy w strukturach tamtego państwa. Teraz było inaczej. Teraz już nie tylko Ojczyzna, ale i Państwo było nasze. Tak się przynajmniej wydawało.

 

Władza oznaczała dla Władka odpowiedzialność, test kompetencji i charakteru. Nie zaszczyty, przyjemność rozkazywania, bywania w telewizji czy jazdy samochodem z kierowcą, ale właśnie odpowiedzialność. Władek nie mówił, że nie może nic zrobić, że coś go nie dotyczy, bo to sprawa innych urzędników. Nie zasłaniał się niewiedzą, nie zwalał odpowiedzialności na współpracowników. Nie godził się na powierzchowność czy byle jaką pracę w swoim otoczeniu. Ale też wiedział, że jeśli coś idzie nie tak, to na nim spoczywa obowiązek poukładania spraw na nowo, wyznaczenia kierunków.

 

Był odpowiedzialny za swoich przełożonych – nie pozwolił sobie nigdy na najmniejszą nielojalność. Nie dlatego, że uważał ich za nieomylnych czy pozbawionych wad. Uważał, że takie są zasady. Że ważne są wielkie cele, a nie drobne nieporozumienia. I był odpowiedzialny za ludzi, dla których pracował, za współobywateli, niezależnie od ich statusu materialnego, wieku, poglądów politycznych. Nigdy nie wyraził się o nich pogardliwie. Jestem pewny, że nie zostawiłby ich samych w żadnej, nawet najtrudniejszej sytuacji.

bottom of page