top of page
Robert Kupiecki o Władysławie Stasiaku

Władka Stasiaka poznałem 18 lat temu w Krajowej Szkole Administracji Publicznej. Trudno go było nie zauważyć. Wyróżniał go bowiem nie tylko ponadprzeciętny wzrost i niezwykle życzliwy stosunek do kolegów, ale też wielka charyzma oraz płynący z głębokiego przekonania etos służby państwowej- w takim połączeniu bardzo szczególne u młodego wówczas człowieka.

 

W takiej postawie był on dla mnie esencją tego, czym miała być nowoczesna zawodowa kadra urzędnicza, rozpoczynająca swoją służbę dla Polski po 1989 r. W pierwszym odbiorze osoby Władka nie pomyliłem się w kolejnych latach, kiedy krok po kroku osiągał coraz wyższą pozycję jako urzędnik i polityk. Przez wszystkie te lata nie zatracił nic z uczciwości, motywacji i dojrzałego entuzjazmu dla wszystkiego co robił. Nigdy też nie widziałem u niego chwili zwątpienia w sens dobrej roboty państwowej - niezależnie od temperatury politycznych dyskusji i sporów, które go nie oszczędzały.

W świecie wyświechtanych symboli był dla mnie zawsze przykładem patrioty „starej daty”, który o Polsce nie mówi, ale dobrze jej służy. Był też człowiekiem umiaru i wysokiej kultury w politycznych dyskusjach, w rozbieżnych często racjach zawsze poszukującym interesu Polski. Bez przesadnego patosu można powiedzieć, że był cząstką najlepszego, co miała nasza służba publiczna.

 

Prywatnie Władek był po prostu porządnym człowiekiem o fantastycznym poczuciu humoru. Łączyło nas zamiłowanie do historii, a jego znajomość dziejów II Rzeczpospolitej i biografii Józefa Piłsudskiego budziła szacunek. Dwa miesiące temu, gościłem go w Waszyngtonie. Dużo rozmawialiśmy o historii, stosunkach polsko-amerykańskich i jego ostatnich lekturach na temat kapitału społecznego. Jego spóźnioną kartkę z życzeniami wielkanocnymi znalazłem w skrzynce pocztowej 10 kwietnia….

bottom of page