top of page
Darmozjady a sprawa polska

 

„Czy jesteśmy darmozjadami?” – takie pytanie mogą dziś zadawać funkcjonariusze państwowi - policjanci, strażacy, wojskowi i urzędnicy państwowi. Przedstawiciele rządu zdają się przedstawiać pogląd, że to grupa pasożytnicza, żerująca na dorobku podatnika (ktokolwiek by to nie był). Oto „urzędasy – nieroby”, używający życia „za nasze”. Policjanci korzystają z ekstrawaganckich, ekskluzywnych i niczym nieuzasadnionych przywilejów, a wojskowi – wiadomo – żyjąc sobie pięknie od defilady do defilady, czasem jadąc na misje zagraniczne.

 

No i niby – kto nigdy nie uświadczył mitręgi urzędniczej, albo arogancji załatwiając jakąś sprawę?  Kto nie doświadczył, albo nie zna opowieści o przyjmowaniu zawiadomienia o przestępstwie w sposób przyprawiający o zawał serca? A co do wojska, to  czyż nie jest popularne patrzenie z przymrużeniem oka na tę całą obronność?

 

Opowieści można by mnożyć. A hasła o poskromieniu „darmozjadów” padają więc na podatny grunt. Zwłaszcza w obliczu kryzysu gospodarczego. No i jest nośne medialnie.

 

Trzeba zresztą pamiętać, że dużo zamieszania zrobiło się w związku z hasłem: „tanie państwo”. Państwo nie jest od tego, aby być tanie (jeśli by tak miało być, to przecież najlepiej byłoby je zlikwidować – tak by było „najtaniej). Państwo ma  realizować dobro wspólne skutecznie i sprawnie. Oczywiście koszty jego funkcjonowania trzeba liczyć z poczuciem sensu i umiaru. Pamiętając jednak, po co jest to wszystko. Podstawowym, niekwestionowanym i podręcznikowym zadaniem państwa jest zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom. Zasadnicze nieporozumienie dotyczy więc zapewne niezrozumienia czym w ogóle jest państwo i kim są jego funkcjonariusze. W efekcie dużo mówi się o  nieuzasadnionych przywilejach policjantów czy wojskowych, których służba traktowana jest w kategoriach pewnej ekstrawagancji.

 

Warto jednak pamiętać, że „mundurowe” regulacje emerytalne nie są wymysłem postpeerelowskim. Ustawa z dnia 11 grudnia 1923 r. o zaopatrzeniu emerytalnym funkcjonariuszów publicznych przyznawała prawo do emerytury w wysokości 40% dotychczasowego uposażenia wszystkim policjantom, wojskowym, funkcjonariuszom państwowym po 15-tu latach nieprzerwanej służby (!).

 

Rzeczpospolita, krótko po odzyskaniu niepodległości, w bardzo trudnej sytuacji budżetowej uznała, że trzeba przyjąć taką regulację, która pozwoli oprzeć służbę publiczną na trwałych i stabilnych podstawach. Owszem, założono, że trzeba wymagać bardzo dużo (ówczesne przepisy dyscyplinarne były o wiele surowsze), ale też, że trzeba dać ludziom będącym w służbie RP poczucie, że się o nich pamięta. Nie dla ich partykularnego dobrego samopoczucia, lecz w interesie ogółu.

 

Dziś natomiast, zamiast przywracać (formalnie poprzez prawo  i poprzez praktykę działania) poczucie służby i sens pojęcia – służba państwowa – dąży się do dezintegracji. Potwierdzeniem tej tezy są tzw. ”cięcia budżetowe” tegorocznych wydatków na bezpieczeństwo narodowe. (Mniejsza już o to, że przeprowadzono je poza procedurami przewidzianymi prawem o finansach publicznych.) Dlaczego jednak uznano, że „cięcie” budżetu należy zaczynać od bezpieczeństwa narodowego?

 

Czyżby Minister Finansów uznał, że Siły Zbrojne, Policja czy Państwowa Straż Pożarna powinny poszukać sobie sponsorów i ulec swoistej „prywatyzacji”? Do takich konkluzji prowadzi traktowanie służb państwowych jako „strefy darmozjadów”, od których wymaga się najwyżej chodzenia wyłącznie pieszo.

 

Jasne, że polskie służby państwowe mają poważne problemy. Jasne też, że trzeba korygować błędy. Nikt też nie kwestionuje, że w budżecie się nie przelewa. Tym bardziej jednak nie należy zaczynać od psucia.

bottom of page