top of page
Urzędy nie mogą być apolityczne

 

Za retoryką rządu kryje się przeistoczenie państwa w korporacyjne biznesy i ucieczka od odpowiedzialności. Polityka to sztuka rządzenia państwem. Ta prosta arystotelesowska definicja brzmi dziś cokolwiek egzotycznie. Podobnie jak stwierdzenie, że państwo to dobro wspólne. W modzie dziś jest apolityczność, odbywają się swoiste konkursy apolityczności. Padają hasła, jak to będzie się odpolityczniać różne dziedziny życia publicznego.

Wypada zatem oczekiwać hasła odpolityczniania rządu i parlamentu lub ogłoszenia apolitycznych konkursów na stanowiska członków Rady Ministrów. Pod takimi sztandarami powstają pomysły zadziwiające.

 Przykładem jest tu choćby pomysł MON na powołanie apolitycznego (a jakże), kadencyjnego szefa obrony kierującego całymi siłami zbrojnymi – za miast ministra obrony narodowej! Oczywiście wraz z nowym, apolitycznym, ale za to sporym urzędem (obok istniejących już dziś: Sztabu Generalnego, czterech dowództw rodzajów sił zbrojnych, Inspektoratu Wsparcia i planowanego dodatkowo Kolegium Dowódców). Utworzenie instytucji szefa obrony ma walor tego rodzaju, że zdejmuje z ministra obrony narodowej odpowiedzialność za polskie siły zbrojne.

Uczciwie trzeba jednak powiedzieć, że byłby to koniec cywilnej kontroli nad siłami zbrojnymi. Koncept ten zresztą sięga korzeniami do czasów gen. Wileckiego (połowy lat 90.) i nie znajduje analogii w takim kształcie w żadnym z krajów NATO. Na dziś jest to zresztą pomysł niezgodny z Konstytucją i wieloma ustawami. Na przyszłość jednak, być może, piękna synekura dla korporacji nader doświadczonych generałów! Minister obrony narodowej, owszem, jeździłby na konferencje międzynarodowe i pozdrawiałby z trybuny. Poza tym jednak byłby figurantem. Innym, może mniej drastycznym przykładem jest specyficzna wizja służby cywilnej – korpusu urzędników administracji rządowej. Służby, która jest bezwzględnie potrzebna do sprawnego funkcjonowania państwa.

Konieczna jest przecież profesjonalna administracja oparta na dobrych kadrach. Jednak służba cywilna powinna zapewnić sprawność i skuteczność państwu. Nie zaś istnieć sama dla siebie. Jeśli pozostanie zamknięta – odcięta, jak to niektórzy sugerują – od impulsów zewnętrznych (czytaj: apolityczna), wtedy istotnie nie pozostaje nic innego, jak pogrążyć się w urzędoleniu i niekończącym się procedowaniu. Będzie się pławić w drętwym bezsensie. I to będzie istota jej „apolityczności”.

Służba cywilna nie może być uwikłana w partyjniactwo czy nieprzejrzyste powiązania. Nie może być traktowana jako miejsce zdobywania „łupów”. Ochronę przed tym zagrożeniem muszą gwarantować prawo i dobry obyczaj. Prawo musi gwarantować stabilność służby urzędnika i chronić ją przed burzami politycznymi.

 

Nie może jednak izolować służby cywilnej od polityki państwa i programów państwa, bo wtedy służba traci sens. Z drugiej strony, izolowanie przyzwyczaja polityków–ministrów do tego, że są oni wolni od trudu rządzenia. Co powinno im pozostać? Przywileje i kolesiostwo? Bo przy takim podejściu minister, wiceminister jest tylko kwiatkiem do kożucha. Podsekretarz stanu w jednym z poprzednich rządów, przygotowując jakąś koncepcję, usłyszał od pani dyrektor departamentu w ministerstwie: „Panie ministrze, to niedobra koncepcja, Pan nie utożsamia się z polityką resortu!”. Naiwne albo cyniczne są przy tym twierdzenia niektórych teoretyków służby cywilnej, że rząd po ukonstytuowaniu się ma wręczyć swój program służbie cywilnej, dając jedno generalne polecenie: „Róbcie tak jakoś, żeby było dobrze”. Potem zaś udać się np. na grillowanie. Nie należy szafować porównaniami państwa z biznesem. Ich istota jest różna.

 

Chciałbym jednak zobaczyć zarząd wielkiej korporacji, który stosuje takie praktyki rządzenia! Jednym ze sztandarowych pomysłów obecnego rządu jest ustawowe rozdzielenie funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Prokuratura miałaby być par excellence zamkniętą korporacją niezwiązaną z działalnością rządu. Jak zatem rząd miałby realizować politykę karną i za nią odpowiadać? Konia z rzędem temu, kto zna sensowną odpowiedź na to pytanie. W sejmie pojawił się apolityczny projekt ustawy grupy posłów lewicy. Zakłada kadencyjność funkcji komendanta głównego policji i komendantów wojewódzkich. Krótko to komentując, wylewa się zeń czysty, apolityczny beton. Bo jak realnie realizować programy? Jak egzekwować politykę bezpieczeństwa? Szefowi MSWiA pozostałyby tylko nożyce do przecinania wstęgi. Przykłady takie można mnożyć. Problem w tym, że za apolityczną retoryką kryje się przeistaczanie państwa w korporacyjne biznesy i ucieczka od odpowiedzialności. Próby rozliczania rządu z podstawowych zadań mogą się spotkać z łatwą odpowiedzią: „Pisz pan na Berdyczów”, albo „adresat nieznany”.

 

Co więcej, dochodzi do szkodliwego pomylenia pojęcia „sztuki rządzenia” z partyjniactwem, partykularyzmem i nieczystą grą interesów. Politycy sami utwierdzają siebie i wyborców w przekonaniu, że ich domeną nie jest „sztuka rządzenia państwem”, lecz słowolejstwo, kreacje zdarzeń medialnych, być może załatwianie spraw partykularnych i płynięcie z nurtem. Jak ktoś zauważył, coraz mniej w polityce widoczni są ludzie, którzy mają jakiś plan i realnie chcą rządzić Polską. Pod hasłem apolityczności coraz więcej jest miejsca dla partyjniactwa, krótkowzroczności, partykularnych interesów, załatwiactwa i dezintegracji struktur państwowych. Na przekór „głównemu nurtowi” życzę wszystkim, by w 2009 r. w Polsce było więcej polityki. Tej prawdziwej, arystotelesowskiej.

 

„Polska The Times”, 4 lutego 2009 r.

bottom of page